Błądzić jest rzeczą ludzką, a że nic co ludzkie nie jest mi obce... Cóż, moja autorska odmiana turystyki górskiej stanowi chyba najbardziej ludzką cześć mojego jestestwa. Do rekordowych osiągnięć w tym temacie dołączyła ostatnio, plasując się na wysokiej pozycji, wycieczka na Krawców Wierch.
A rekordów ci u nas dostatek, dość wspomnieć: zbłądzenie na Połoninie Wetlińskiej i powrót niczym Kubuś Puchatek drepcząc własne ślady w to samo miejsce czy kręcenie ósemek po ciemnym zimowym lesie Beskidu Niskiego. Przyznać trzeba jednak, w formie szukania winnych wszędzie tylko nie w sobie samym, że wszystkie te ekwilibrystyczne numery miały miejsce przy "skrajnie trudnych warunkach atmosferycznych panujących na terenie całego kraju" i innych szalejących żywiołach. Jednak w przypadku Krawcowej wycieczki, jedynym szalejącym żywiołem w zasięgu wzroku była moja zamyślona głowa. A że umiejscowiona na przedzie samodzielnej trzyosobowej brygady wędrówkowej... stało się.
Jacek nieśmiało zwraca uwagę, że dawno nie widział granicznego słupka. Zamysłem było zejście z gór do przełęczy Glinka szlakiem granicznym, więc brak słupków może stanowić pewien problem i sugestywną wskazówkę, że nie wszystko idzie zgodnie z planem. No, ale wszystko jest przecież pod kontrolą... doświadczeni turyści... póki idziemy w dół nie ma się czym martwić... Zresztą tutaj... tam... gdzieś w końcu dojdziemy. No i doszliśmy - do skrzyżowania dróg w środku lasu... Mapy w ruch - głównie rotacyjny w celu namierzenia gwiazdy polarnej. To jesteśmy w domu – prosto, prosto i do głównej drogi. Po chwili marszu i żartach w stylu, że oczom naszym ukaże się zaraz tablica z napisem Kraków, wychodzimy na polanę - polanę z tablicą. A na niej informacja, żeby dbać o las i inne leśne robaczki z tym, że w nieco obcej lingwie - chyba wolałbym Kraków.
Do kraju wróciliśmy tnąc na przełaj słowackie pola przez przejście graniczne na przełęczy. A do Soblówki, gdzie mieliśmy metę tuż przed północą, wprost na kolację przy ognisku. Heroiczną akcję autoratunkową należało oczywiście bezdyskusyjnie i sumiennie oblać. Sukces taki nie zdarza się często. W ogóle z tym gubieniem się w górach jest jak z małżeńską kłótnią. Bez niej nie byłoby całej przyjemności płynącej z procedur małżeńskiego procesu pokojowo-pojednawczego.
Zresztą góry nie od dziś służą ludziom w odnajdywaniu siebie samych ;-]
[2011-10-21/23] |